Porto ma pewne cechy charakterystyczne. Pierwsza jest ta, że
nie zależnie od tego czy wybierasz się na spacer, chcesz przejść przez ulicę,
czy tylko dotrzeć z sypialni do łazienki na pewno będziesz musiał pokonać kręte
schody albo niemal pionową ścianę. W celu wybrania się na zwiedzanie należy
uzbroić się w obuwie wspinaczkowe, liny, raki i czekany. Zegarek obwieścił, że dziś
pokonałam 50 pięter, pulsometr wszedł w 4 strefę tętna a endomondo zaczęło mi
wysyłać listy gratulacyjne. Myślę, że google zacznie mi teraz wyświetlać
reklamy tras na Mount Everest. Z racji ukształtowania terenu jeden dom może
mieć wejście z jednej ulicy na parterze, a z drugiej na 4 piętrze. Pomimo
usilnych starań nie jestem w stanie dogonić lokalnych staruszek z zakupami. Jeśli
szerokość ulic jest na rozłożenie ramion to znaczy, że jest to ulica dwukierunkowa
z ruchem samochodowym i parkingiem. Oczywiście wszystko wyłożone „kocimi łbami”. Podobno
można również zwiedzać Porto na rowerze, ale to chyba tylko oferta dla Maji Włoszczowskiej.
Dla tych, którzy potrzebują więcej wrażeń jest kilka wież, na które można się wspiąć,
by podziwiać widok na miasto z góry. Koncepcja windy pozostaje nieznana w tej
okolicy.
Gdy opadną emocje związane z chorobą wysokościową daje się
zauważyć drugą cechę charakterystyczną Porto, a mianowicie, że to co my
trzymamy w łazience Portugalczycy umieszczają na ścianach zewnętrznych. Chodzi o azulejos, czyli po krakowsku flizy, w
pozostałych dialektach znane jako kafelki, płytki, glazura lub terrakota. Obłożone
są nimi kościoły, zabytki, dworce i zwykłe domy. W skrajnych przypadkach nawet przydrożne
kamienie.
Porto świętuje hucznie noc świętojańską. Typowa fiesta pełną
gembą, służby porządkowe do dziś nie dały rady usunąć efektów ubocznych. Ulice udekorowane, wino leje się strumieniami, a to czym różni się to od naszych
Wianków to gumowe młotki. Otóż należy się zaopatrzyć w gumowy młotek i walić nim
„na szczęście” współbiesiadników. W poniedziałek wciąż dało się zauważyć na ulicach
lekko otumanione grupki z młotkami. Ciężko powiedzieć czy rozbiegany
wzrok był nadmiarem wina czy życzeń szczęścia.
Nietrywialność to drugie imię Porto. Weźmy taki kościół
Karmelitów (oczywiście cały pokryty ceramiką). W XVIII w postanowiono wybudować
obok klasztor dla zakonu świeckiego. I ups! W trakcie budowy naszła architekta
refleksja, że stawia bliźniaka a przy okazji zamurowuje jedyne okno w kościele.
Zgodnie z tradycją prowizorki zrobił tylko fasadę, a ścianę drugiego kościoła odsunął
o metr i puścił pod kątem. Następny architekt zobaczył śliczny trójkątny zaułek
i postanowił tam zbudować jedyną rzecz,
której brakowało, czyli schody. Kolejny popatrzył, są schody i ściany dobudował
dach i tak powstał 4 piętrowy dom szeroki na metr między dwoma kościołami. Znajdź dom na poniższy zdjęciu.
Dla fanów podpowiem, że w okolicy mieszkała J.K. Rowling i
dom jest pierwowzorem domu Zakonu Feniksa przy Grimmauld Place 12. Żeby się
dostać do środka trzeba wypowiedzieć kilka zaklęć, bo ani klamki, ani dzwonka
nie uświadczysz. Dom służył jako mieszkanie dla artystów i lekarzy związanych z
klasztorem oraz oponentów politycznych. To by było na tyle w kwestii
apolityczności kościoła i wąskich horyzontów.
Na wprost klasztoru jest uniwersytet, a w nim studenci w szatkach rodem z Hogwartu siedzą na fontannie, której pilnują
symbole Gryffindoru. Za rogiem stoi gigantyczny ogonek do księgarni Lello, która
wygląda jak Esy Floresy, a i pozostałe sklepiki w okolicy
przypominają ulicę Pokątną. Można tu kupić również ręcznie robioną miotłę. Cięzko wybrać która wersja Hogwartu - ta z Porto czy ta z pod Londynu bardziej przypadła nam do gustu.
Z innych ciekawostek Potro - można tu zajść w ciążę spożywczą z dorszem oraz kupić puszkę sardynek ze swoją datą urodzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz