Najwyższy szczyt Walii
Nocując na pograniczu Snowdonii nie mogliśmy sobie odpuścić
zdobycia Snowdona. Poinformowaliśmy naszych gospodarzy, że wyruszamy Pyg Track’iem
na górę na co trzykrotnie zostaliśmy zapytani „Czy aby na pewno?” „Ale, że
dzisiaj?”. Niepokój gospodarzy powinien dać nam do myślenia, ale
nie dał. Okazało się, że kluczowy jest tu wybór terminu. Pierwsza niespodzianka
już na samym początku – miejsc parkingowych przy szlaku pomimo wczesnej pory
brak. Wychodzi na to, że trzeba było być jeszcze przed wschodem słońca.
Niedziela, czyli dziki tłum na szlaku. Od lokalnych staruszków w steranych
buciorach, po wycieczki z Japonii w japonkach. Szlak wąski, kamienisty, trochę
jak nasza Babia Góra.
W połowie drogi straciliśmy widoczność. Góra tonęła w chmurach.
Nie widać własnych stóp a na dodatek wilgoć osadza się na wszystkim. Na
szczycie mróz, wiatr, zalegające płaty śniegu i … wycieczki wysiadające z
kolejki, której we mgle nie zauważyliśmy. Mgła była taka, że zdobyłam szczyt przez przypadek idąc za turystą przede mną, ale za to zgubiłam schronisko.
Gdy nieco
przeschliśmy zdecydowaliśmy się na powrót łagodniejszą Miners Path. Nawet tu
nie obyło się bez kilku poślizgnięć i siniaków. Za to gdy wyszliśmy z chmur
przed nami pokazała się Snowdonia w pełnej krasie. Na dole, gdy z językiem do
ziemi po 8h marszu zdrapywałam z siebie błoto, minęła nas biegiem grupa roześmianych
(nazwijmy rzecz po imieniu) wariatów w podeszłym wieku z napisem „Zdobądź 3
najwyższe szczyty Brytanii w 24h”. My efekty wspinaczki czuliśmy jeszcze kilka dni
przy każdym wejściu na schody.
Nauczka: do Parków Narodowych nigdy nie wchodź w niedzielę a jeśli korzystasz z kamienia pogodowego upewnij się, że wisi na odpowiedniej wysokości, oraz pamiętaj, że lokalni górale są lepiej poinformowani niż stacje meteo.
Najdłuższa nazwa miasta
Długość nazwy tego miasta jest odwrotnie proporcjonalna do
ilości jego atrakcji. A mianowicie jest tam stacja kolejowa. Poczta podobno też, ale była akurat zamknięta.
Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch
oznacza „Kościół Świętej Marii nad stawem wśród białych leszczyn niedaleko
wodnego wiru pod Czerwoną pieczarą przy kościele św. Tysilia” czyli umieścili w
niej wszystkie punkty topograficzne ułatwiające trafienie do tej metropolii. W miasteczu znaleźliśmy ani kościołów, ani stawu, wiru czy pieczary. Leszczyny były. No ale przecież takie drobiazgi nie powinny wpływać na nazewnictwo, bo wtedy nazwa skróciłaby się do Gyllgo.
Najmniejszy dom
Ta atrakcja na UNESCO się nie dostanie z powodu niskiej przepustowości. Pani przewodnik stoi przed zabytkiem i wpuszcza pojedynczo zwiedzających. Domek (ta czerwona część) należał do rybaka, któremu nie
wystarczało na większy podatek gruntowy, co pewnie i niebawem nas dopadnie. Wewnątrz ma dwa piętra, na których mieści się łożko, kufer, piec, stół i krzesło. Resztę dobytku mieszkaniec miał na łodzi.
Najstarszy most żelazny
W miejscowości Ironbridge zobaczyliśmy pierwszy na świecie most żelazny. Powstał w 1779r i wciąż jest w użyciu, chociaż obecnie raczej jest na nim ruch pieszy niż samochodowy. No i opłaty za myto nieco niższe. Jak to czasami się zdaża z konstrukcjami żelaznymi (patrz Wieża Eiffla), most zbudowano nie dlatego, że była potrzeba, ale żeby się spróbować czy się da. Tuż obok są kopalnie i huty żelaza czynne po dziś dzień, więc budulca było pod dostatkiem. Konstrukcja mostu jest dokładnie taka sama jakby to był most drewniany. Dla inżynierów jest zagadką jakim cudem to wogóle stoi. Dodam, że twórcy byli tak samo zdziwieni.
Uważam, że do księgi recordów należałoby wpisać również język walijski z racji najdłuższych zbitków spółgłosek na jakie się natknęłam. I owszem występują tam czasami samogłoski, nie tak jak w przypadku niektórych chorwackich czy węgierskich nazw, ale są one w mniejszości.
Komentarze
Prześlij komentarz