Nie da się opisać Yosemite, trzeba je zobaczyć. Rozmiar parku rzuca na kolana. Udało
nam się przez dwa dni przejść tylko Dolinę Yosemite (i to nie całą). Niektóre szlaki to kilku tygodniowe
wyprawy bez zawijania do cywilizacji.
Krajobraz Yosemite zmienia się z każdą
porą roku. Do marca zarówno szczyty jak i doliny pokrywa gruba warstwa śniegu a
na Glacier Point działa wyciąg narciarski, w kwietniu puszczają lody i
okoliczne strumienie zamieniają się w rwące kaskady, by w czerwcu zmienić się w
wąziutkie strużki i całkowicie wyschnąć w sierpniu.
Zła wiadomość – niezależnie od sezonu tłum gości zamienia
Yosemite coś co przypomina trasę nad Morskie Oko w weekend majowy. Dobra wiadomość – zachowania niedzielnych turystów na całym świecie są takie same. Większość z nich przyjechała w klapkach i po po parku porusza się darmowym busem.
My wybraliśmy podróż w górę i szlaki wiodące na szczyty
wodospadów. Wodospad Nevada zdobywaliśmy szlakiem nazywanym Mist Trail. Dość
szybko zrozumieliśmy dlaczego. Wspinaczka wiedzie stromymi kamiennymi stopniami wzdłuż
strumienia i wodospadu więc mgła z wodospadu przemoczyła nas do suchej nitki. Trasa idealna na gorący
poranek. Woda orzeźwia a świecące za plecami słońce zamienia szlak w kaskadę tęczy.
Widok z góry zapiera dech i rekompensuje kilkugodzinną wspinaczkę. Niestety
Glacier Point pokrywa jeszcze skorupa lodu i szlaki wiodące wyżej są zamknięte
do maja.
Następnego dnia wspięliśmy się na Wodospad Yosemite. Niższą
kaskadę podziwia się z dołu, żeby zobaczyć z bliska górną trzeba się trochę
napocić. Spacer zakończyliśmy kąpielą w wodospadzie Bridalveil o zachodzie
słońca i podziwianiem płynącego w górę z powodu silnego wiatru wodospadu Horsetail.
Yosemite to nie tylko wodospady. To też raj wspinaczkowy,
kilometry tras konnych, szlaki w dziczy i monumentalne granity jak El Captain
czy Half Dome.
Trochę historii. 30 tys lat temu dolina Yosemite była lodowcem,
10 tys lat temu jeziorem, w czasach gorączki złota została odkryta przez białych
osadników, bo zapędzili się tam goniąc Indian, którzy bezczelnie bronili swojej ziemi przed poszukiwaczami złota. W XIX wieku w dolinie hodowano bydło
i pracował tartak prowadzony przez John Miura - pierwszego trapera/rangera.
Dzięki jego wysiłkom półtora wieku temu zamieniono Yosemite w park narodowy. O
urodzie Yosemite wieść dotarła do San Francisco. Przez lata przyjeżdżały tu
dyliżanse (raptem tydzień drogi powozem), by pokonać góry Sierra Nevada właśnie
w tym miejscu. Ani czas ani położenie geograficzne nie zmienia podejścia do turystów. Miejscowi przewodnicy traktowali ich tak jak dziś traktują
Japończyków czyli „nasz klient nasz pan”. Chcesz pan to zapłać, bierz konia i jedź w góry.
Podobno jeden bardziej przytomny zadał pytanie „A co jeśli koń będzie chciał na
tej ścieżce zawrócić” i otrzymał odpowiedź „Proszę Pana, na pewno nie będzie
chciał”. Do dziś w wiosce Yosemite są stajnie ze ślicznymi końmi, które można wynająć.
Pytanie turysty wydaje się bardzo zasadne (sprawdziłam te szlaki i nie da się
zawrócić). A w wiosce można zobaczyć stare zdjęcia pierwszych osadników i
rangerów oraz cmentarz, na którym oprócz mieszkańców leżą Ci, których konie
jednak zawróciły na przykład na widok niedźwiedzia.
Na razie Yosemite wygrywa konkurs na Miss California.
Komentarze
Prześlij komentarz