Pranie na pustyni - USA 2019

Po kilku dniach taplania się w topniejącym śniegu wyruszyliśmy na pustynię. Jeszcze przed Doliną Śmierci zaskoczyło nas „ghost town”. Trasę wybraliśmy ze względu na opuszczone miasto z czasów gorączki złota. Z tego akurat zabytku zostało kilka desek i dzikie osły, ale zobaczyliśmy prawdziwe miasto duchów. Trona w czasach świetności (tak na oko połowa XXw) była kilkudziesięciotysięcznym miastem zbudowanym wokół kopalni soli i boraksu, z własną linią kolejową. Dziś jest wymarła. Jedyną czynną instytucją jest stacja benzynowa, wokół której stoi może 10 zamieszkałych domów. Pozostałe wyglądają jakby mieszkańców porwało UFO, w końcu strefa 51 za rogiem... Robi niesamowite wrażenie - opuszczone domy i wraki samochodów. Nocleg wypadł nam w metropolii Beatty, która zrewidowała nasze spojrzenie na Tronę. W Beatty znajduje się 1 motel, 1 stacja benzynowa będąca równocześnie sklepem oraz 1 bar. W barze odbywało się akurat wesele, w którym uczestniczyli wszyscy mieszkańcy miasta wliczając obsługę motelu i stacji. Takie prawdziwe wesele – kowbojki, nasmarowane wąsy i pistolety obowiązkowe. Tu nawet kosmici odpuścili. No powiedzcie - ile razy byliście na weselu, gdzie obowiązkowym elementem stroju jest rewolwer?

Death Valley przywitało nas o zachodzie słońca przyjemnymi 105K  (czyli lekko ponad 40C) co zmotywowało nas do rozpoczęcia zwiedzania następnego dnia razem ze wschodem słońca. Nazewnictwo napawa optymizmem do odkrywania uroków okolicy: Devils Golf Course, Funeral Peak, Deadman Pass, Dante View – zapowiada się niezła zabawa zwłaszcza, że okolica jest w depresji. I to takiej największej na północnej półkuli. 
W kwietniu o 6 rano już dało się odczuć upał – raczej nie jest to miejsce na długie spacery. Wpadliśmy na krótką przebieżkę do Badwater. Kiedyś było to słone jezioro, czyli największy przegryw na pustyni, dziś już tylko ogromna łacha soli, a dodatkowo najniższy punkt doliny. Potem kilka krótkich spacerów po okolicznych kanionach i punktach widokowych i o 11 rano nie dało się już oddychać.
Co ciekawe Dolina Śmierci parkiem narodowym zostało dopiero w 1994r i do dziś na jej terenie są czynne kopalnie. Ale te dzisiejsze nie są tak ciekawe jak te stare np. kopalnia boraksu w Harmony. Aż musiałam sprawdzić czym jest boraks no i wyszło, że to chlorek boru, czyli kopali proszek do prania, żeby Wasza bielizna była zawsze czysta. Właściwie ten proszek nie kopali tylko zbierali, bo sól i boraks leżą na powierzchni. Największym kosztem przedsięwzięcia był transport – 150 mil przez pustynię i górskie przełęcze na ponad 2 tys. m npm, aż do najbliższej stacji kolejowej. No to wymyślili, że zrobią koncentrat. Zbierali piasek z minerałami i zalewali wodą. Proszek do prania się rozpuszczał, błoto i piasek opadało na dno. Wtedy zlewali wodę i przy pomocy słońca pustyni odparowywali. Kryształy boraksu osadzały się na wpuszczonych w kadzie sznurkach. Kopalnia w Harmony była więc de facto destylarnią proszku do prania. Taki wydestylowany proszek wieźli zaprzęgiem 20 mułów do stacji kolejowej. Sprawdźcie – do dziś jest w sprzedaży proszek 20 Mule Team. A kto pracował w tej fabryce? Chińczycy, za stawkę 1,30$ za dzień. Latem mieli urlop bezpłatny, bo przy +50C błoto nie zdążyło osiąść zanim woda wyparowała. Jacyś chętni na wakacyjne praktyki?


Komentarze