Kraina kwasem i serem płynąca - Litwa 2018

Wilno jest wspaniałą odskocznią na kilka dni. Jeśli liczycie, że z racji bycia krajem północnym i nadmorskim na Litwie będzie chłodniej to się mylicie. Żar leje się z nieba, kamienne mury oddają ciepło. Jedyna pociecha w tym, że w Wilnie można na każdym rogu kupić lekkie, lniane ubrania.
Zanim opowiem o Wilnie, kilka informacji, które przydadzą się podróżnym. Język litewski jest łatwy do opanowania. Wystarczy dodawać na końcu słowa „-ai” (barszczai, koldunai) lub „-os”(biuros, salonos). Jeśli to nie pomoże, można przejść na polski lub rosyjski – oba rozumiane i traktowane z podobnym „zachwytem” przez ludność tubylczą.
Osoby, które się odchudzają lub nie tolerują glutenu i laktozy muszą przyjechać z własnym wyżywieniem. Z zimnych napojów serwowane jest piwo i kwas chlebowy. Jeśli chodzi o potrawy rodzime łatwo zauważyć co rośnie na litewskiej ziemi (nie jest to gryka jak śnieg biała i dzięcielina z panieńskim rumieńcem). Zepeliny – pyzy ziemniaczane z mieloną wieprzowiną, kołdunai – pierogi z mieloną wieprzowiną, kibinai – małe pizze calzone z mieloną wieprzowiną,  bliny – placki ziemniaczane z mieloną wieprzowiną (słone) lub serem (słodkie), barszcz na ciepło lub zimno – obowiązkowo z ziemniakami, na deser sernik (w zależności od jakości kawiarni również może zawierać ziemniaki).  Wszystko smaczne, tłuste, ze skwareczkami i śmietaną – dziennie można przyjąć porcję węglowodanów przeznaczoną dla żołnierza Marines w trakcie treningu.
Jak już się człowiek naładuje energią to pora ją spalić na spacerze. Nie ma co się rozpędzać – centrum Wilna w poprzek można przejść w 20 min, a dookoła w godzinę. W porównaniu do miasta sprzed 20 lat Wilno jest ślicznie odremontowane. Fani polskości mogą się włóczyć miedzy pomnikami Mickiewicza, celą Konrada a grobem Lelewela i serca Piłsudskiego na Rosie. 
Pielgrzymki zaczynają od Ostrej bramy, a potem truchtają wzdłuż niezliczonej ilości kościołów i cerkwi, czasem nawet synagoga się trafi. 
Ja, jak zawsze, wybrałam podróż w wieki „średnie”. W Wilnie za wiele z tego okresu nie zostało – resztki wieży, ruiny twierdzy i pomnik Giedymina (dziadek Jagiełły). 
Za to 30 min autobusem z centrum Wilna, w lasach nad jeziorem leżą Troki (po litewsku Trakai). Na środku stoi warownia rodu Giedyminów. Warownia co prawda odbudowana, bo przez wieki budulec został wykorzystywany w bardziej prozaiczny sposób – ale odbudowana w pełnej zgodności historycznej. Przywodzi na myśl krzyżówkę Gniezna z Malborkiem. 
Można się tu dowiedzieć, że to właśnie stąd Wielki Książe Litewski Witold wyruszył pod Grunwald, by odnieść tam miażdżące zwycięstwo nad Zakonem Krzyżackim. Niósł w ten sposób pomoc swemu biednemu kuzynowi Władysławowi. Dla ciekawych miłość braterska między Jagiełłą a Witoldem była tak wielka, że przez 10 lat na przemian palili Litwę, żeby ustalić, kto ma nią rządzić. Po drodze w tajemniczych okolicznościach zginęło kilku członków rodziny a Władysław podpisał traktat z Krzyżakami przeciw wujkowi Kiejstutowi (tacie Witolda). Uspokoiło się dopiero po ochrzceniu Władysława – Jagiełło poszedł porządzić w Polsce i zostawił Witoldowi litewską piaskownicę.
W gablotach zamkowych leży trochę srebra, bursztynu (tego na Litwie pod dostatkiem) i zardzewiałej broni z XV w. A widoki z zamkowych blanek i z brzegów jeziora wspaniałe.
Na wileńskim rynku zastał mnie jarmark średniowieczny, który wpisywał się idealnie w wybraną tematykę. Można napić się - oczywiście - kwasu, wygarbować skórę i pooglądać popisy żonglerów przy wtórze piszczałek.
Podsumowując, Litwa to niby zagranica, ale więcej tu polaków niż na krakowskim rynku.

Komentarze