Śnieg nad Missisipi - Minnesota 2018

USA można tylko kochać albo nienawidzić. I dokładnie z takimi uczuciami wyjeżdżamy. Tym razem wiatry zaniosły nas nad brzeg Missisipi.
Stolica Minnesoty - St Paul i pobliskie Minneapolis rozrosły się i zlepiły w metropolię zwaną Twin Cities. Przed wyjazdem zrobiliśmy wywiad wśród znajomych autochtonów uzyskując dwa typy odpowiedzi:

  1. Przebóg. Po co jedziecie do Minnesoty?
  2. Musicie zwiedzić Mall of America. Tam nie ma podatku od ubrań i butów.

To postawiło naszą poprzeczkę oczekiwań odpowiednio nisko jeśli chodzi o wrażenia turystyczne.
Zaczęliśmy od zwiedzenia Mall of America. Bardziej trzeba to traktować jako centrum rozrywkowe.  W środku oprócz sklepów są hotele, Sea Life, ogromny plac Nickelodeon z rolercosterami, centrum kreatywności Crayoli, escape room i cała masa atrakcji dla dzieci. Było to również jedyne miejsce w okolicy serwujące pijalną kawe, więc zwiedziliśmy je wielokrotnie i dokładnie. Zjedliśmy krewetki w "Bubba Gump Shrimp" i pysznego steka w lokalnym stekhousie.
Kolejnym punktem zwiedzania było St. Paul. Gdy dotarliśmy do downtown miasto wyglądało jakby właśnie mieli tam kręcić kolejny sezon Walking Dead. Możliwe, że nawet podczas apokalipsy zombie na ulicach byłoby więcej ludzi. Obejrzeliśmy 3 główne atrakcje czyli parlament, katedrę i Landmark  - wszystkie zamknięte na głucho - po czym wróciliśmy do hotelu. Nie udało się znaleźć nawet otwartej restauracji, więc zjedliśmy sandwicha w przydrożnym barze.

 
Weekendowe plany zwiedzania uległy zmianie, gdy w piątkowy wieczór zaczął sypać śnieg. Następne 48h szalała zamieć śnieżna. Z jakiegoś powodu stan Minnesota uważa odśnieżanie ulic, gdy sypie śnieg za czynność bezsensowną - lepiej poczekać, aż przestanie padać. To, co działo się na drogach zostanie w mojej pamięci na długo. Można było przyznawać punkty za balet na lodzie i wyrobić sobie muskulaturę przy wykopywaniu z zasp. Również staneliśmy do zawodów pokonując dystans 15 km w 3 h, z czego godzinę odkopywaliśmy samochód przy pomocy pożyczonej szufli do śniegu. Śnieg spowodował ogólnostanowy kataklizm, sparaliżował drogi, kolej i lotnisko, umożliwił wielu osobom zwiedzenie Cincinnati, co na tamten moment uznaliśmy za ciekawą opcję. Cytując Foresta Gumpa "Padało z góry, padało z boku, padało nawet z dołu".

Gdy już śnieg opadł za naszym oknem pojawiło się Minneapolis i okazało się, że downtown jest całkiem sympatycznym miejscem. Między drapacze chmur wciśnięte są małe wiktoriańskie kościoły. Nie bardzo wiemy po co drapacze chmur, bo zaraz za nimi jest pusta przestrzeń, po której wiatr hula, ale szkło i metal wyglądają ślicznie. Całe miasto łączy skywalk - wewnętrzna sieć przejść między budynkami dla tych, którzy nie lubią wychodzić na zewnątrz. Ulice posiadają chodniki i szerokie ścieżki rowerowe. Nawet jest wypożyczalnia rowerów miejskich i co ciekawe są ludzie, którzy ich używają.

Wieczór spędziliśmy w klubie na wyspie Nicolette. Muzyka była obłedna. Wspaniały rock z końca poprzedniego wieku - do dziś wszystko mnie boli, bo żal było schodzić z parkietu. Lokalni tancerze preferowali raczej utwory z intruktarzem w stylu Makarena - "krok w lewo, krok w prawo, podskocz, przytupnij". Nie powiem, wyglądało to całkiem ciekawie, gdy cały parkiet porusza się w jednym rytmie. Drwalo-seksualny artysta przy pomocy piły łańcuchowej wyrzeźbił w lodzie ramkę do selfie. Nie wiem, czy było to planowane, czy po prostu pojawił się nadmiar materiału, ale biorąc pod uwagę, że impreza była pod namiotem sztuka miała szansę przetrwać, a na pewno cieszyła się dużym zainteresowaniem i podpadała pod sztukę użytkową.


Łezka w oku zakręciła się, gdy w barze można było dostać "Kielbasa sausage".  Widać nasz wkład w amerykańską kulturę. Szkoda tylko, że żadne z lokalnych piw nie nadawało się do picia - kolor i smak taki sam przed i po trawieniu. Za to wina kalifornijskie.... Koniec imprezy ogłoszono, gdy z wyspy odjeżdżał ostatni autobus do downtown. Gdy poinformowaliśmy towarzystwo, że wracamy piechotą - całe 3,5 km dystansu - zostaliśmy pożegnani ze łzami w oczach. Myślę, że tak żony żegnały mężów wyruszających na wojnę a matki synów płynących w nieznane.  Zostaliśmy spisani na straty, uznano, że padniemy z wyczerpania, zostaniemy zamordowani lub pożrą nas wilki. Tylko dwóch śmiałków wyruszyło z nami na wycieczkę - Kanadyjczyk i  Australijczyk. Wycieczka wiodła ciekawą trasą wzdłuż nocnych klubów i chyba potwierdziliśmy lęki Amerykanów, ponieważ po drodze pokonaliśmy całe zapasy polskiego alkoholu zakupionego w strefie bezcłowej i następnego dnia byliśmy raczej mało energetyczni.

Podsumowując:
  • do Minnesoty jednak lepiej wybrać się latem, a nawet wtedy gruba kurtka nie zaszkodzi,
  • Twin Cities to atrakcja raczej na kilka godzin niż kilka dni, ale jeśli już tu się utknie i pogoda pozwoli to warto uciec za miasto. Okoliczne lasy cofają nas do czasów traperów polujących na skóry. Nie bez powodu symbolem Minnesoty jest łoś.
  • jak Ameryka to steki i dżinsy. I pamiętajcie - weźcie większy samochód na tutejsze drogi. 



Komentarze

  1. Mega wprawne pióro Justyna! Super się czytało:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. To wszystko załuga emocji. .... I śnieżycy u progu lata.

      Usuń
  2. Dobrze sie czytalo, masz zdolnosci do pisania! Pozdrawiam z Chicago

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Kiedyś opisze też wrażenia z Chicago. Dużo ciekawsze niż Minneapolis

      Usuń

Prześlij komentarz