Przez kanał Koryncki - Grecja 2018


Już lądując w Atenach poczuliśmy klimat Grecji. Czyli sjestę. Tu nie można się spieszyć ani denerwować. W dwie godziny od wylądowania mieliśmy już bagaż, samochód i byliśmy gotowi do drogi. Peloponez czeka.
Na początek kilka ciekawostek. Nazwa Grecja pochodzi od Graikos – jak nazywano przybyszów z półwyspu, którzy osiedlili się w Cesarstwie Rzymskim. Ciekawe czemu taka nazwa 😊. W czasach antycznych była to Hellada – czyli grupa państw-miast posługujących się zbliżonym językiem, w II w p.n.e została podbita przez Cesarstwo Rzymskie, następnie włączona do Bizancjum, żeby w końcu zostać częścią Państwa Osmańskiego. Dopiero w XIX wieku Grecja uzyskała niepodległość. I jaki efekt? Niewiele osób kojarzy coś z sztuki Bizancjum, o kulturze osmańsko-tureckiej mówi się jeszcze mniej, za to mity greckie pochłaniamy od najmłodszych lat – do wyboru od Disneya po Sofoklesa.

Pierwszy przystanek – Korynt.

Miasto znane historycznie głównie z listów św. Pawła, którego bardzo poruszał styl życia mieszkańców. Na tyle, że na kilka lat tu zamieszkał, a gdy już się wyprowadził to spłodził sporo listów do Koryntian.  Św. Pawła wprawdzie już brak, lecz określenie „córy Koryntu” wciąż jest w użyciu. Liczyliśmy bardziej na Las Vegas, a zobaczyliśmy raczej Liverpool. Położony nad wąziutkim pasmem lądu oddzielającym Morze Jońskie i Egejskie, Korynt był głównym portem przeładunkowym. Już Neron chciał przekopać tu kanał, ale udało się to dopiero Brytyjczykom w XIX w. Nie nacieszyli się nim długo. W swoim obecnym kształcie jest za wąski zarówno dla transportowców jak i dużych statków wycieczkowych, które nadal muszą nadkładać 200 mil na trasie między Włochami a Turcją. Jest głównie atrakcją turystyczną i małym szlakiem handlowym. Zastanawia mnie, czy geograficznie po przekopaniu kanału Peloponez nadal jest półwyspem czy formalnie stał się wyspą. Niezależnie od zastosowania wykopana dziura, a zwłaszcza jej głębokość, robi wrażenie. Wokół mostu łączącego brzegi wyrosło morze straganów z pamiątkami, duże fast food’y z kebabem obsługujące autokary z turystami i stada żebraków - jednym słowem Korynt i nic się nie zmienia.
Za kanałem leży spore przemysłowo handlowe miasto. Wystarczyło za to odjechać kilka kilometrów, by na wąskie dróżce pełnej owiec znaleźć fantastyczną tawernę. Biały domek z błękitnymi okiennicami obrośnięty winoroślą, przed nim kilka stolików, właściciel słabo mówiący po angielsku, za to świetnie znający swoje menu. Dostaliśmy jagnię z pieca, makaron z pomidorami, sałatkę z grillowanym kozim serem, lody i wspaniałe domowe wino. Witajcie w Helladzie. Po takim posiłku potrzebna jest sjesta.

Komentarze