Japonia jest bardziej na wschód niż Azja i bardziej na zachód niż Ameryka. I to daje się odczuć.
Po pierwsze język. Tak jak mają 3 kalendarze, tak samo mają 3 alfabety: chińskie Kanji, czyli klasyczne krzaczki oznaczające całe wyrazy oraz Hiraganę i Katakanę, czyli alfabety fonetyczne służące do zapisu sylab. Każde zapisane słowo może być przeczytane na kilka sposobów w zależności od kontekstu. Kolejność stawiania kresek w znaczku jest istotna. Jak łatwo się domyślić w użyciu jest też nasz alfabet dla słów zapożyczonych z innych języków. W japońskim każde słowo kończy się na samogłoskę – jedynym wyjątkiem jest spółgłoska „n”, która też może wystąpić na końcu wyrazu. Nie występuje w nim również spółgłoska „l” zastąpiona przez „r” (przerąbane, gdy ktoś sepleni). Dzięki temu chwilę mi zajęło odkrycie, że coś co brzmi „fakuju maru masuuu” to wymowa „thank you very much”. Na szczęście zahartowana japońską kinematografią szybko złapałam akcent. Język angielski nie jest popularny (ani zrozumiały) poza miejscami turystycznymi (a i tam nie za bardzo), ale wszyscy bardzo starają się zrozumieć o co chodzi obcokrajowcom, więc nie napotkaliśmy większych problemów komunikacyjnych. Jedynym wyzwaniem było znalezienie bankomatu z angielskim menu.
Japonia słynie ze swoich pociągów, więc postanowiliśmy całą podróż odbyć koleją. Pociągi kursują często, zgodnie z rozkładem i są bardzo komfortowe. Poza godzinami szczytu nie mieliśmy problemów z miejscami siedzącymi. To niewiarygodne, że dystans Kraków – Gdańsk byliśmy w stanie pokonać Shinkansenem w mniej niż 2 h. A nie był to najszybszy pociąg.
Nawet po miastach poruszaliśmy się pociągami. Raz wybraliśmy autobus i kosztowało nas to godzinę stania w korku. Popularne są rowery, ale gdy zobaczyliśmy jakim szacunkiem obdarzają Japończycy pieszych i rowerzystów na drodze to zrezygnowaliśmy. Za kierownicą to zupełnie inni ludzie, dlatego nie spotkaliśmy pieszych przechodzących na czerwonym świetle – pewnie miała zastosowanie teoria Darwina.
Porządek daje się zauważyć we wszystkim. Pociągi zatrzymujące się we wskazanym miejscu, ludzie czekający w kolejce na autobus, ale też niewiarygodna czystość. Na ulicach ani śladu papierka. Co ciekawe również ani śladu śmietnika. Twoje śmieci są twoją prywatną sprawą – zabierz je do domu i posortuj.
Przestrzeganie zasad nawet, gdy nikt nie patrzy to część ich kultury. Z zachwytem obserwowaliśmy maszynistę, który wykonywał wszystkie ruchy zgodnie ze szkoleniem pokazując palcem, którym pasem będzie jechał i powtarzał na głos komendy, chociaż nikt go nie kontrolował. Japończycy są bardzo dumnie za swojej pracy i zawsze wykonują ją najlepiej jak potrafią. Dlatego napiwki nie tylko nie są oczekiwane, ale nawet są uważane za obraźliwe, ponieważ sugerują, że osoba obsługująca wykonywała pracę lepiej, aby zasłużyć na nagrodę.
Technika atakuje z każdej strony. Pełna automatyzacja jest widoczna nie tylko w fabrykach, które zwiedzaliśmy, ale w każdej dziedzinie życia.
Jednocześnie obsługa człowieka przez człowieka jest niezwykle ważna. I grzeczność, która objawia się na każdym kroku. Konduktor za każdym razem wchodząc i wychodząc z wagonu kłania się w pas. Kierowca taksówki, w białych rękawiczkach, automatycznie otwiera i zamyka drzwi dla pasażera, więc nie próbujcie tego robić za niego.
Wymarzona kariera dla Japończyka to zostać "salaryman", czyli pracownikiem biurowym dużej korporacji. Codziennie rano i wieczorem widzieliśmy tłumy ubrane w jednakowe garnitury i garsonki potulnie czekające na swój pociąg. Natychmiast po złapaniu miejsca zapadają w sen.
Na każdym dworcu można kupić pełen zakres odzieży na zmianę od koszuli po krawat.
Innym nieodzownym gadżetem do dostania w każdym sklepie są maseczki ochronne. Nie do końca wiadomo czy chodzi o to, żeby Japończyk nie zarażał czy, żeby jego nie zarażono, ale maseczkę w miejscu publicznym wypada nosić.
Nie lepiej z uczniami. W czarnych lub granatowych mundurkach od poniedziałku do soboty w szkole, odrabiają lekcje w pociągu pewnie jadąc na zajęcia dodatkowe. Wygląda to jak żałoba narodowa.
Trudno się dziwić, że gdy przychodzi niedziela wszyscy wybiegają na miasto w kolorach, które szanujący się dorosły człowiek zawahałby się ubrać. Nie spotkaliśmy szaleństw odzieżowych w stylu Roppongi, ale widać zamiłowanie do falbanek, koronek i ostrego makijażu.
Restauracje czynne są zazwyczaj w porze lunchu i wieczorem. Obsługa to sporej części pracownicy part-time – głównie uczniowie szkół średnich. Lokale usługowe poznać można po wiszących przed wejściem zasłonkach. Wieczorem przed lokalami palą się czerwone latarnie. Właściciele restauracji poradzili sobie z nieznającymi języka przez menu obrazkowe. Na wystawach są plastikowe wersje potraw, a w menu zdjęcia. Podobnie przy kasie pokazujesz na obrazki co chcesz zamówić. I dobrze, bo moje ukochane takoyaki były opisane co najmniej na 3 różne sposoby.
Po pierwsze język. Tak jak mają 3 kalendarze, tak samo mają 3 alfabety: chińskie Kanji, czyli klasyczne krzaczki oznaczające całe wyrazy oraz Hiraganę i Katakanę, czyli alfabety fonetyczne służące do zapisu sylab. Każde zapisane słowo może być przeczytane na kilka sposobów w zależności od kontekstu. Kolejność stawiania kresek w znaczku jest istotna. Jak łatwo się domyślić w użyciu jest też nasz alfabet dla słów zapożyczonych z innych języków. W japońskim każde słowo kończy się na samogłoskę – jedynym wyjątkiem jest spółgłoska „n”, która też może wystąpić na końcu wyrazu. Nie występuje w nim również spółgłoska „l” zastąpiona przez „r” (przerąbane, gdy ktoś sepleni). Dzięki temu chwilę mi zajęło odkrycie, że coś co brzmi „fakuju maru masuuu” to wymowa „thank you very much”. Na szczęście zahartowana japońską kinematografią szybko złapałam akcent. Język angielski nie jest popularny (ani zrozumiały) poza miejscami turystycznymi (a i tam nie za bardzo), ale wszyscy bardzo starają się zrozumieć o co chodzi obcokrajowcom, więc nie napotkaliśmy większych problemów komunikacyjnych. Jedynym wyzwaniem było znalezienie bankomatu z angielskim menu.
Nawet po miastach poruszaliśmy się pociągami. Raz wybraliśmy autobus i kosztowało nas to godzinę stania w korku. Popularne są rowery, ale gdy zobaczyliśmy jakim szacunkiem obdarzają Japończycy pieszych i rowerzystów na drodze to zrezygnowaliśmy. Za kierownicą to zupełnie inni ludzie, dlatego nie spotkaliśmy pieszych przechodzących na czerwonym świetle – pewnie miała zastosowanie teoria Darwina.
Porządek daje się zauważyć we wszystkim. Pociągi zatrzymujące się we wskazanym miejscu, ludzie czekający w kolejce na autobus, ale też niewiarygodna czystość. Na ulicach ani śladu papierka. Co ciekawe również ani śladu śmietnika. Twoje śmieci są twoją prywatną sprawą – zabierz je do domu i posortuj.
Przestrzeganie zasad nawet, gdy nikt nie patrzy to część ich kultury. Z zachwytem obserwowaliśmy maszynistę, który wykonywał wszystkie ruchy zgodnie ze szkoleniem pokazując palcem, którym pasem będzie jechał i powtarzał na głos komendy, chociaż nikt go nie kontrolował. Japończycy są bardzo dumnie za swojej pracy i zawsze wykonują ją najlepiej jak potrafią. Dlatego napiwki nie tylko nie są oczekiwane, ale nawet są uważane za obraźliwe, ponieważ sugerują, że osoba obsługująca wykonywała pracę lepiej, aby zasłużyć na nagrodę.
Technika atakuje z każdej strony. Pełna automatyzacja jest widoczna nie tylko w fabrykach, które zwiedzaliśmy, ale w każdej dziedzinie życia.
Jednocześnie obsługa człowieka przez człowieka jest niezwykle ważna. I grzeczność, która objawia się na każdym kroku. Konduktor za każdym razem wchodząc i wychodząc z wagonu kłania się w pas. Kierowca taksówki, w białych rękawiczkach, automatycznie otwiera i zamyka drzwi dla pasażera, więc nie próbujcie tego robić za niego.
Na każdym dworcu można kupić pełen zakres odzieży na zmianę od koszuli po krawat.
Innym nieodzownym gadżetem do dostania w każdym sklepie są maseczki ochronne. Nie do końca wiadomo czy chodzi o to, żeby Japończyk nie zarażał czy, żeby jego nie zarażono, ale maseczkę w miejscu publicznym wypada nosić.
Nie lepiej z uczniami. W czarnych lub granatowych mundurkach od poniedziałku do soboty w szkole, odrabiają lekcje w pociągu pewnie jadąc na zajęcia dodatkowe. Wygląda to jak żałoba narodowa.
Trudno się dziwić, że gdy przychodzi niedziela wszyscy wybiegają na miasto w kolorach, które szanujący się dorosły człowiek zawahałby się ubrać. Nie spotkaliśmy szaleństw odzieżowych w stylu Roppongi, ale widać zamiłowanie do falbanek, koronek i ostrego makijażu.
Restauracje czynne są zazwyczaj w porze lunchu i wieczorem. Obsługa to sporej części pracownicy part-time – głównie uczniowie szkół średnich. Lokale usługowe poznać można po wiszących przed wejściem zasłonkach. Wieczorem przed lokalami palą się czerwone latarnie. Właściciele restauracji poradzili sobie z nieznającymi języka przez menu obrazkowe. Na wystawach są plastikowe wersje potraw, a w menu zdjęcia. Podobnie przy kasie pokazujesz na obrazki co chcesz zamówić. I dobrze, bo moje ukochane takoyaki były opisane co najmniej na 3 różne sposoby.
Komentarze
Prześlij komentarz