W świecie gejsz - Japonia, 2018

Pierwsza rzecz jaka rzuca się w Kioto w oczy to ogromne ilości ludzi w tradycyjnych strojach. Krótki spacer po uliczkach przekonał nas, że to nie są gejsze. Całe Kioto pokryte jest wypożyczalniami kimono. Za kilka tysięcy Jenów turysta jest ubierany w tradycyjny strój, czesany, w wersji "full wypas" nawet nałożą puder na twarz. Potem sesja zdjęciowa i huzia na miasto.
Kimono nie jest łatwym strojem do noszenia, zwłaszcza obuwie zabija. Z podziwem oglądaliśmy osoby, które toczyły nierówną walkę z odzieżą. W skład oficjalnego stoju wchodzi minimum 2 warstwy szlafroka czyli kimono (spodnia jednokolorowa i wierzchnia w różnego rodzaju wzory), szeroki pas "obi", który wiązany jest w fantazyjne kokardy, białe skarpetki z dwoma palcami "tabi" i klapki. W wersji hardcore klapki są drewniane i na koturnach. Jest w dobrym tonie zarówno dla Japończyka jak i turysty, aby w tym stroju odwiedzić kilka świątyń, przejechać się rikszą i wypić herbatę.
Prawdziwe gejsze znaleźć niełatwo (lub nietanio). Gejsza to nie luksusowa prostytutka jak się u nas zwykło myśleć. Jest to kobieta, która od nastolatki kształciła się w sztuce. Zanim zostanie gejszą jest maiko. Maiko przez 6 lat pobiera nauki tradycyjnego tańca, śpiewu, gry na różnych instrumentach, rysunku, układania kwiatów, parzenia herbaty, zasad dobrego wychowania, ubierania, czesania i noszenia tradycjnej odzieży, kulturalnej konwersacji i wielu innych (niezwykle użytecznych) rzeczy, którymi może umilać czas gościom. Maiko noszą przy oficjalnych uroczystościach charakterystyczny makijaż: warstwę białego, ryżowego pudru przykrywającą całą twarz i szyję z wyjątkiem pół okręgu na karku, dolną wargę wymalowaną krwistą szminką a oczy i brwi obmalowane czerwoną kredką. Podobno taka porcelanowa twarz jest ideałem piękna. Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
Niezwykle ważnym czasem dla Maiko jest kwitnienie wiśni. Przez cały kwiecień w Kioto odbywają się pokazy tańców Maiko, które są dla nich formą egzaminu. W związku z tym w marcu Maiko nie mają czasu na zabawianie gości tylko szlifują swoje pokazowe numery a starsze gejsze nadzorują przygotowania. Zniechęceni odbijaniem się od kolejnych drzwi w informacją, że może później postanowiliśmy skorzystać z oferty dla klasycznych turystów i poszliśmy do lokalnego teatru, żeby liznąć kultury. Niestety zrobiliśmy to na trzeźwo....
 Pierwsza część show pokazywała ceremonie parzenia herbaty (chado), sztukę układania kwiatów (kado) i gry na japońskiej cytrze (koto). Niewprawnym okiem ciężko nam było odczuć wielkość tej sztuki. Ponieważ wszystko działo się równocześnie było widać, że jest nastawione na turystów z zachodu - dużo i szybko. No, ale po tym się zaczęło...
Zapowiedziano tradycyjną muzykę dworską - Gagaku. Wykonywanie tych utworów było dozwolone tylko na dworze cesarskim, w związku z tym powstała tylko jedna szkoła tego gatunku nad czym konferansjer bardzo ubolewał. Na scenę wyszła grupka mężczyzn i przy pomocy bębenków i fletów zaczeli wydawać dźwięki jak stado baranów z epilepsją. Gość w stroju demona to dyrygent, a z boku siedzi orkiestra. Rozumiem czemu ta forma sztuki nie przyjęła się szerzej - a mówi to osoba zakochana w heavy metalu. Myślę, że była to forma zemsty ze strony cesarza. Poniżej próbka tego czego nie da się opisać słowami. Ręka mi drżała, więc nagrania bardzo krótkie i urwane. Podkreślam, że musieliśmy znieść 20 minut tego utworu, bo drzwi były zamknięte.
Gdy umilkł pogłos wcześniejszego utworu zaprezentowano nam Kyogen. Są to proste scenki komediowe czasem z elementami akrobacji, które w XV wieku przedstawiono podczas lokalnych dożynek ryżu. Potem w erze Szogunatu stały się bardziej wysublinowane. Z naszą sztuką poradziliśmy sobie bez tłumaczenia. Była to historia dwóch uczniów, którzy podpijają mistrzowi sake - pijackie scenki uniwersalne jak świat szeroki.
Po nich nich na scenę weszła maiko wykonując tradycyjny taniec Kyomai. Zapowiedziano taniec kwiatów oraz taniec 4 pór roku. Obserwowaliśmy w skupieniu dopóki Ada nie wytrzymała i zapytała czemu ona tak powoli tańczy tą Makarene. Na tym nasze obcowanie ze sztuką się skończyło.
Na zakończenie zaprezentowano nam Bunraku, czyli teatr marionetek z bardzo smutną historią miłosną a my chichotaliśmy do łez. Ada tłumaczyła Ewie, że jest to historia pani, która dostała bardzo wysoki rachunek za prąd (oryginalnie chyba był to list o nieszczęściu, które spotkało ukochanego). Gdy wychodziliśmy zwijając się ze śmiechu widziałam w oczach obsługi tą samą naganę, co gdy mąż zabrał mnie na do kina na dramat - szkoda tylko, że było to na Słowacji.
Szanuję japońską kulturę, ale jeśli chodzi o częstsze jej doświadczanie to pozostanę przy mandze, anime i filmach o samurajach.


Komentarze

Prześlij komentarz