Regaty na Tamizie obudziły w nas żyłkę hazardzistów.
Uznaliśmy, że następną atrakcją będą wyścigi psów. Zebraliśmy rozpiskę z biura informacji
turystycznej i wyruszyliśmy do Warwick. Na miejscu okazało się, że tor
wyścigowy owszem jest, ale do wyścigów konnych, które odbywają się w następny
weekend a wyścigi chartów, na które się wybieraliśmy są w innej miejscowości o
podobnej nazwie. Nie zraziło nas to. Obejrzeliśmy potężną twierdzę Warwick i
przepiękne miasteczko leżące u jej stóp. Wyjeżdżając z Warwick minęliśmy też tor
do wyścigów samochodowych i godzinę później dotarliśmy na wyścigi chartów.
Tor położony jest pośrodku szczerego pola, na końcu wąskiej
dróżki. Jest to niewielki, okrągły stadion a z boku ustawione są trybuny. Ponieważ
były to finały trybuny były dość zatłoczone, więc zadowoliliśmy się miejscami
przy barierkach. Obok rozłożyli się bukmacherzy. Za trybunami rozciąga się pole
z zapleczem gastronomicznym czyli ekskluzywna restauracja z cenami, które przyprawiają
o zawał oraz morze budek z piwem, „fish&chips” i różnymi rodzajami „pie”.
W porównaniu do regat daje się zauważyć większą różnorodność
publiki. Nadaj jest spora grupa eleganckich pań z dużymi kapeluszami sączących
szampana, ale są też rodziny z dziećmi, młodzi biznesmeni i pracownicy budowy.
Przed wejściem na teren wyścigów musieliśmy się przedrzeć
przez aktywistów walczących o prawa zwierząt. Zastaliśmy zasypani ulotkami z
drastycznymi zdjęciami. Nie wiem ile w tym jest prawdy, ale wiem, że:
- dobry chart wyścigowy kosztuje tyle co Lamborghini;
- dobry chart wyścigowy na krótkim dystansie jest szybszy
niż Lamborghini;
- charty w odróżnieniu od Lamborghini są najczęściej szare, a
na pewno nigdy czerwone;
- charty sprint mają we krwi, ale długie dystanse im nie
wychodzą, z zakrętami też sobie średnio radzą;
- wyglądają jakby miały anoreksję ale możliwe, że jest to
kwestia aerodynamiki;
- kariera charta wyścigowego jest raczej krótka. Po kilku
wygranych sezonach służy tylko do rozmnażania.
Przebieg wyścigów jest następujący. Co 30 minut odbywa się
jedna gonitwa. Przed gonitwą wypada obstawić zakład. Każdy bukmacher ma swoje stawki bazujące na
statystykach wygranych i popularności obstawiania danego psa. Więc nie dość, że
trzeba rozejrzeć się po kilku stanowiskach to jeszcze trzeba to robić szybko,
bo stawki się ciągle zmieniają. Po obstawieniu otrzymuje się kartkę w stylu
bloczka parkingowego z informacją o zakładzie i można iść oglądać wyścig.
Wyścig rozpoczyna się od prezentacji psów. Każdy chart z numerem jest wyprowadzany
przez swojego trenera i wprowadzany do uprzednio wylosowanego boksu.
Gdy już
wszystkie psy są w boksach hostessa w smokingu macha laską i rusza linka z „zającem”.
Charty głupie nie są, same z siebie biegły nie będą. Za to gonić i owszem. W
tym celu przed psami wypuszczany jest mechaniczny zając. Boksy się otwierają i
ekipa startuje. Kilkadziesiąt sekund później jest po wszystkim. Wyścig trwa
jedno okrążenie chociaż charty zatrzymują się dopiero w okolicy drugiego – mają
długą drogę hamowania. Przez chwilę
panuje zamieszanie, bo trenerzy próbują złapać swoje psy a sędziowie ustalić co
pokazuje fotokomórka. Potem zwycięzcy odbierają wygrane i natychmiast
obstawiają następny zakład. Przegrani się nie zrażają – idą po piwo i też obstawiają.
Wszystko w atmosferze niedzielnego pikniku. Żadnych burd, awantur, szlochów.
Wzięliśmy udział w zabawie. Ponieważ nie wiemy nic na temat
psów wyścigowych wybraliśmy naszego zawodnika przez analizę imion. Spodobała
nam się Donacja i nas nie zawiodła. Zgodnie ze swoim imieniem przegrała z
kretesem przekazując nasze pieniądza na jakiś inny cel, dzięki temu nikt nie miał potrzeby obstawiać dalej. Po kilku
kolejnych biegach znudziliśmy się i uznaliśmy, że pora na powrót do domu.
Komentarze
Prześlij komentarz